Gorąca Rzeka Reykjadalur – islandzki hit
Aby tam dotrzeć, trzeba odrobiny wysiłku, czasu i wiedzy. To wartości, które odróżniają podróżników od wczasowiczów. Dlatego Gorąca Rzeka Reykjadalur to jedno z najbardziej wbijających się w pamięć miejsc na całej Islandii.
Pierwszy raz wybraliśmy się tam w grudniu, tuż po tym jak Islandia spowiła się w śnieżny całun. Dzień był krótki, dlatego bez problemu wyjechaliśmy z Reykjaviku przed świtem, czyli około dziesiątej rano. W samo południe stanęliśmy na miejscu. Gorąca Rzeka Reykjadalur prezentowała się okazale, a wiszące tuż nad górami czerwone słońce spowijało całą dolinę niezwykłą, czerwoną mgłą z wydobywających się z potoku kłębów pary. Razem z naszymi islandzkimi przyjaciółmi – Olą i Piotrem z bloga Z Archiwum Podróżnika, z pewną obawą rozebraliśmy się na ośnieżonym, drewnianym pomoście i przy temperaturze budzącej uznanie nawet morsów – minus dziesięć stopni, wskoczyliśmy do wody.
Jaka jest gorąca rzeka Reykjadalur?
No tak, woda, która tu płynie wartko, uznania u morsów nie miała by żadnego, bo Gorąca Rzeka Reykjadalur, na odcinku, który wyznaczono długością pomostów i prowizorycznych przebieralni, ma stałą temperaturę: od 32 do 42 stopni, w zależności od miejsca, w którym się kąpiemy. Im wyżej, im bliżej źródła, tym temperatura wyższa. Leżymy, pławiąc się w tej wodzie – bo przy takiej temperaturze o pływaniu nie ma mowy, patrzymy na zaśnieżone turnie wokół nas, na pokryte lodem hale, na dymiące na graniach fumarole i już wiemy, że to będzie jedno z naszych ulubionych miejsc na całej wyspie. Od tamtego czasu wracam tu za każdym razem, jak tylko nadarzy się okazja. Gorąca Rzeka Reykjadalur jest tego warta, bo choć sama niezmiennie zachwyca, to otoczenie i droga, zmieniają się diametralnie, w rytmie narzucanym przez naturę.
Trzy pory roku
Islandia, jak nasze Tatry, ma nieco inny rytm pór roku. Zima trzyma się tu długo, czasem nawet do połowy maja. Bo położona w głębi Gór Błękitnych Gorąca Rzeka Reykjadalur znajduje się już na wysokości górskich przełęczy, którymi słynna Droga Numer 1 wiedzie z Reykjaviku na południe, do Hveragerði. Po zimie, zanim z górskich ścieżek zniknie pośniegowe błoto i lód, lepiej kilka tygodni odczekać i wybrać się na wycieczkę dopiero pod koniec czerwca.
Choć tutejsze lato to niestety pora uciążliwych małych muszek, które potrafią uprzykrzyć życie w najpiękniejsze, słoneczne i bezwietrzne dni. Nawet wspaniałe kwiaty, kwitnące wzdłuż ścieżki, nie rekompensują konieczności wymachiwania rękami i opędzania się od gryzących owadów. Rozwiązaniem może być moskitiera na kapeluszu – akcesorium do kupienia w każdym sklepie przy stacji benzynowej na Islandii. Można też wybrać się w wietrzny dzień i wtedy z pewnością droga będzie łatwiejsza, choć wymagająca więcej wysiłku, zwłaszcza wspinając się pod wiatr. W połowie sierpnia przychodzi na Islandię jesień i to jest właśnie najpiękniejsza pora roku i najlepszy czas na górskie wędrówki. Choć dzień się skraca, a słońce w południe jest coraz niżej, to pogoda bywa bardziej stabilna, a przeklęte muszki znikają. Gorąca Rzeka Reykjadalur jest mniej zatłoczona, a wejście do wody nie wymaga jeszcze dygotania i przebierania się na śniegu.
Jak biegnie droga?
Od centrum Reykjaviku kierujemy się drogą numer 1 w stronę południa i po przekroczeniu Gór Błękitnych skręcamy w Hveragerði w lewo. Mijamy centrum miasteczka, w którym zgodnie z nazwą (Gorący Ogród) jest wiele szklarni ogrzewanych energią geotermalną. W niektórych znajdziemy egzotyczne rośliny: kawę, pieprz, a nawet banany!
Są też restauracje wykorzystujące energię płynącą z wnętrza ziemi do ogrzewania kuchni. A w miejskim parku jest ciekawa ścieżka geotermalna z działającym (od czasu do czasu) gejzerem. Jeszcze do niedawna można było poprosić osobę sprzedającą kawę i kanapki w Centrum Turystycznym, żeby specjalnie dla nas uruchomiła przycisk i po chwili gejzer spektakularnie wybuchał. Potem zmieniono to na automatyczny „wybuch” co 20 minut. Można na miejscu wypożyczyć specjalne „wędki” i w pobliskim gorącym źródle ugotować sobie jajka, czekając na spektakularny wytrysk gejzera.
Za miastem droga skręca w lewo i kilka kilometrów wracamy w stronę Gór Błękitnych. Asfalt kończy się na wąskim parkingu, przy którym znajduje się sezonowa kawiarnia Dalakaffi i toalety. Tu zostawiamy samochód i dalej ruszamy pieszo lub… konno. Sporą część trzykilometrowego spaceru można przejechać na grzbiecie islandzkiego konika. Problem w tym, że piechurzy podążają tą samą ścieżką i muszą uważnie patrzeć pod nogi, by nie wdepnąć w końskie kupy, o które można się potknąć na pierwszych dwóch kilometrach drogi. Droga do Gorącej Rzeki zajmuje ok. 60 minut i w tym czasie przejdziemy 3 km. Słowo „Reykjadalur” oznacza Dolinę Dymów i od pierwszych kroków zdajemy sobie sprawę skąd się ta nazwa bierze. Ścieżka wznosi się łagodnymi zakosami wzdłuż chłodnej rzeczki, ale co kilkadziesiąt metrów ze szczelin w ziemi unoszą się śmierdzące siarką opary.
Po około 20 minutach podejścia ostatni raz możemy spojrzeć z góry na parking i drogę do Hveragerði, a potem szlak wiedzie pod granią malowniczych wzgórz aż do zapierającego dech w piersiach kanionu Djúpagil. Punkt widokowy umiejscowiony kilka metrów od ścieżki, jest z pewnością przeznaczony dla osób o silnych nerwach i bez lęku wysokości. Lepiej tam nie stawać przy silnym wietrze. Stąd przechodzimy na górskie hale, już z daleka widząc dymy, więc wiemy, że Gorąca Rzeka Reykjadalur jest już blisko. Droga schodzi do niewielkiej dolinki, przekraczamy rzeczkę (która już jest dość ciepła) obok zagrody dla koni – tutaj jeźdźcy muszą porzucić swoje wierzchowce i pójść dalej wolno jedynie pieszo.
Do pokonania mamy jeszcze tylko długi trawers przez wzgórze zamykające nam widok na górną partię hali, przez którą płynie Gorąca Rzeka Reykjadalur. Przechodzimy przez metalowy mostek przerzucony nad dymiącą fumarolą. Wokół widzimy małe jeziorka wypełnione wrzącymi błotami. Nad nimi unosi się nieznośny zapach siarki. W końcu szlak przechodzi na drugą stronę wzgórza i widzimy całą perspektywę Gorącej Rzeki. Nad wodą biegnie drewniany pomost z prowizorycznymi przebieralniami i – od czasu do czasu – schodkami wiodącymi do rzeki. A właściwie do górskiego potoku, albo strumienia, bo pływać tu raczej się nie da, a woda rzadko gdzie jest głębsza niż do kolan. Turyści radzą sobie w ten sposób, że podczas kąpieli budują sobie z kamieni małe zapory, dzięki którym można zanurzyć się po szyję. Oczywiście w pozycji siedzącej…
Im pójdziemy dalej w górę doliny, tym woda będzie cieplejsza. W pogodne, jesienne wieczory możemy z kąpieli podziwiać niebo, na którym tańczą pierwsze wstęgi zorzy polarnej. Jednak jeśli mamy wrócić w nocy, niezbędna jest mocna latarka, żeby nie skręcić nagi na kamienistej ścieżce. Jeśli chcesz się do Gorącej Rzeki Reykjadalur wybrać z naszym przewodnikiem – daj znać, a zorganizujemy to nawet podczas klasycznego objazdu wyspy.