Pyramiden – opuszczone miasto duchów na Svalbardzie
Jeśli Spitsbergen, to koniec świata, Pyramiden jest końcem świata do kwadratu. Opuszczone rosyjskie miasto w Arktyce, które miało być urzeczywistnieniem komunistycznej utopii, dziś przyciąga turystów obietnicą podróży w czasie.
Najpierw z porannej mgły wyłania się charakterystyczna góra w kształcie regularnego trójkąta, która dała nazwę położonej poniżej osadzie, a potem pierwsze zabudowania Pyramiden. Jeszcze 30 lat temu tętniło tu życie, a na nabrzeżu piętrzyły się hałdy najlepszej jakości węgla. Dziś hula wiatr, a opuszczone budynki straszą jak w Czarnobylu.
Jedyny dźwięk, który słychać, to krzyki mew i warkot silnika autobusu, który przewozi turystów pod czujnym okiem uzbrojonego przewodnika. Choć ziemia należy do Norwegii, ruiny wciąż krzyczą po rosyjsku czerwienią propagandowych haseł.



Od szwedzkiej osady do radzieckiej utopii
Historia Pyramiden zaczyna się w 1910 roku, kiedy norwescy geolodzy odkryli tu bogate złoża węgla. Osadę przy kopalni założyli Szwedzi, a w 1927 roku teren kupił Związek Radziecki.
Żeby zrozumieć ten galimatias trzeba się cofnąć do 1920 roku, gdy tuż po zakończeniu I Wojny Światowej podpisano Traktat Spitsbergeński. Wcześniej cały archipelag, położony zaledwie 1200 km od Bieguna Północnego był czymś w rodzaju amerykańskiego Dzikiego Zachodu. Ziemią niczyją, gdzie każdy mógł zamieszkać i robić interesy. W ten sposób na Spitsbergen trafił amerykański biznesman John Munroe Longyear, który założył osadę górniczą i nazwał swoim nazwiskiem – to dziś stolica Svalbardu.
Holendrzy założyli Barentsburg (by potem sprzedać miasto Rosjanom). Na mocy Traktatu Spitsbergeńskiego wiele z tych „dzikich” inicjatyw usankcjonowano. Do dziś na Svalbardzie może osiąść każdy, nie trzeba tu wiz, ani pozwoleń na pracę. Jednak aby nie wdała się anarchia, nominalnie archipelag należy do Norwegii i obowiązuje tu norweskie prawo. Pewnie gdyby nie to, Rosja (a raczej jej poprzednik – Związek Radziecki) już dawno by sięgnęła po ten strategicznie położony łakomy kąsek ziemi.
Pyramiden w czasach świetności
W okresie zimnej wojny Pyramiden stało się czymś więcej niż kopalnią. Było pokazowym projektem ZSRR: komunistycznym rajem na dalekiej północy. W latach 70. i 80. żyło tu około tysiąca osób. Głównie – co ciekawe – Ukraińców z Donbasu. Były tu szkoły, biblioteka z 50 tysiącami książek, szpital, a nawet basen z podgrzewaną wodą. Kino „Drużba” wyświetlało najnowsze filmy z Moskwy, a orkiestra dęta grała podczas świąt państwowych. W surowych warunkach Arktyki próbowano stworzyć miniaturową wersję radzieckiego raju.




Zwiedzanie miasta duchów
Autobus dowozi nas do hotelu Pyramiden (dawniej nazywał się Tulipan). Krótkie przegrupowanie i nasza nowa przewodniczka bierze nas na trzygodzinny spacer po mieście-widmie. Wrażenie jest surrealistyczne, zwłaszcza dla kogoś, kto tak jak ja, urodził się w PRL w latach siedemdziesiątych. Bloki mieszkalne, takie same jak w całej Europie Wschodniej, opanowały dziś ptaki.
Szczególnie upodobały sobie jeden budynek, w którym kiedyś mieszkały rodziny z dziećmi (nazywano go „domem wariatów”, bo w czasie polarnej nocy, przez trzy miesiące nie pozwalano dzieciom bawić się na dworze, więc szalały po korytarzach i klatkach schodowych). Obok „Londyn” i „Paryż” – hotele robotnicze dla samotnych mężczyzn i kobiet – ponoć, jak głosi miejska legenda, połączone ze sobą podziemnym tunelem. Pomiędzy nimi duża kantyna, w której przez całą dobę wydawano posiłki za darmo – jak komunizm, to komunizm.
Po pracy górnicy mogli się relaksować w ośrodku sportowym lub dobrze zaopatrzonym domu kultury. Pieniędzy niemal nie było gdzie i na co wydawać. A pensje były dwa razy wyższe niż w podobnych górniczych osadach na kontynencie. Nic dziwnego, że po kilku latach można było za zarobione pieniądze kupić domek z ogródkiem i samochód. Nawet norwescy górnicy z położonego 60 km dalej Longyearbyen z zazdrością patrzyli na poziom życia radzieckich towarzyszy.




Upadek komunistycznego raju
Sielanka skończyła się w latach ’90. gdy Rosja przeszła z gospodarki komunistycznej do kapitalizmu. Okazało się, że Pyramiden jest ekonomiczną fantasmagorią, którą dotowano, by pokazać światu komunistyczny raj. Tymczasem kopalnie były nierentowne, a skrzętnie wyciszaną kwestią były liczne śmiertelne wypadki podczas pracy w pełnych metanu szybach. Gwoździem do trumny była tragiczna katastrofa lotnicza w 1996 roku, gdy podczas podchodzenia do lądowania w Longyearbyen rozbił się rosyjski samolot wiozący powracających po urlopie górników. Zginęło ponad 140 osób. Dwa lata później podjęto decyzję o zamknięciu kopalni i opuszczeniu miasta.
Pyramiden zapadło w zimowy sen. Z powodów trudności logistycznych, ludzie wyjechali tylko ze swoimi rzeczami osobistymi, a większość dobytku i infrastruktury po prostu pozostawiono na miejscu. Dziś, gdy wchodzimy do dawnej stołówki, na stołach stoją wciąż porcelanowe talerze, w bibliotece zakurzone książki czekają na czytelników, a w przedszkolu rządki zabawek ustawione są jak przed popołudniową drzemką.



Pyramiden życie po życiu
To miasto zamrożone w czasie, wystawione na arktyczne wiatry i powolny rozpad dostało jednak drugie życie. Od kilku lat znów działa tu hotel, a restauracja serwuje soljankę i bliny. Choć niedźwiedzie polarne regularnie (czasem raz w tygodniu) przechadzają się pustymi ulicami, to ludzie znów tu mieszkają. W jednym z bloków wstawiono kraty w oknach na parterze (po wizycie sprytnego miśka, który dorwał się do pozostawionych na stole resztek kolacji) i żyje tam w sezonie dwadzieścia osób pracujących nad turystycznym odrodzeniem osady.
Na to wszystko spogląda z cokołu popiersie Lenina. Twórca komunizmu ma wzrok wbity w malowniczy lodowiec Nordenskiöldbreen po drugiej stronie fiordu, ignorując turystów w kolorowych kurtkach, robiących sobie z nim zdjęcia. Czas w Arktyce płynie nieco innym rytmem. Losy Pyramiden nie są jeszcze przesądzone. Może ktoś to wykupi i zrobi tu kiedyś wesołe miasteczko? A może ludzie o Pyramiden zapomną? Jedno jest pewne – taki stan zawieszenia nie może trwać wiecznie. Warto tu przyjechać teraz, bo wkrótce zmieni się w komercyjny Disneyland lub krok za krokiem przyroda odbierze to co jej kiedyś zabrano.