Edward Fuglø. Ptasznik z Archipelagu Sztuki
Pierwsza miłość każdego, kto przybywa na Wyspy Owcze to bez wątpienia natura. Surowe skały wystające z burzliwego Atlantyku są tak sugestywne, że automatycznie uznajemy, że mieszkający tu ludzie to twardziele skupieni wyłącznie na przetrwaniu. Tymczasem artyści tacy jak Fuglø mogliby być spokojnie wizytówką Wysp Owczych. To jedno z najciekawszych pod tym względem miejsc w Europie.
Wspólną cechą farerskich artystów jest na pewno to, że twardo stąpają po ziemi. Raczej nie da się inaczej na tym skrawku lądu, gdzie wszyscy się znają, są ze sobą spokrewnieni i muszą solidarnie walczyć o przetrwanie. Nie ma tu więc gwiazdorzenia, wynaturzeń „artystycznej bohemy”, czy kawiarnianych ciem, marszandów, modelek i milionowych kontraktów. Może nie ma przed kim stroić się w piórka kandydatów do narodowego panteonu bo… prawie każdy tu uprawia jakieś artystyczne działania. Pisze wiersze, powieści, maluje, rzeźbi, gra, śpiewa. A czasem jak Edward Fuglø robi wiele rzeczy na raz.
A może też dlatego, że uprawianie zawodowe sztuki przez wykształconych artystów to na Wyspach Owczych nowinka. Pierwszy tutejszy profesjonalny malarz, Sámal Joensen-Mikines zmarł zaledwie w 1979 roku. A Galeria Narodowa w Tórshavn to właściwie muzeum sztuki współczesnej. Poszedłem tam po to, by napatrzeć się na fantastyczne obrazy Mikinesa, tymczasem wyszedłem zauroczony twórczością Edwarda Fuglø.
Jest niemal moim rówieśnikiem (ciut starszy), ale rozmach z jakim pracuje, liczba prac, a nawet uprawianych dziedzin sztuki, przyprawia o zawrót głowy. Jego głównym motywem, który opracowuje na różne sposoby, są ptaki. Co jest oczywiście aluzją do nazwiska (nie tylko po farersku, ale w większości języków skandynawskich i germańskich rozmaicie zapisywane słowo „fugl” to ptak). Najbardziej znany obraz Edwarda Fuglø to wisząca w Galerii Narodowej „Kolonia” z 2006 roku. Stado głuptaków (to gatunek ptaka morskiego) w ciemnych garniturach i pod krawatami, przypomina parteitag jakiejś prawicowo-nacjonalistycznej partii. To nie jest jedynie moja interpretacja. Piętnaście lat temu tak właśnie odbierano „Kolonię”, jako krytykę „Błękitnego Bloku” – sojuszu prawicowych i liberalnych partii popierających duńskiego premiera Andersa Fogha Rasmussena. Charyzmatyczny premier, przez osiem lat rządzący Danią (a pośrednio też mający wpływ na politykę Wysp Owczych), miałby tutaj być sportretowany jako lider kolonii drapieżnych ptaków.
Edward Fuglø skończył w Kopenhadze Wyższą Szkołę Designu i malarstwo jest tylko jedną z artystycznych dziedzin, którą się zajmuje. Na jego stronie możemy obejrzeć także projektowane przez niego znaczki pocztowe, ilustracje do książek dla dzieci i dorosłych. Sam też kilka książek napisał. Nie wstydzi się też projektowania i budowania dekoracji teatralnych, szycia kostiumów i tworzenia instalacji. W wielu budynkach użyteczności publicznej, a także w szkołach – to farerska specyfika, znajdziemy jego dzieła sztuki. Także w katedrze – obrus na ołtarzu jest jego projektu. Ale mnie najbardziej chyba zachwycił jego monumentalny obraz wiszący w kafeterii szpitala w Tórshavn. Płótno jest imponujące: 160×680 cm to może nie jest jeszcze Bitwa Pod Grunwaldem, ale jednak ogromny kawał płótna. Tytuł: „Norny” raczej nie mówi nam wiele – chyba, że jesteśmy wielbicielami nordyckiej mitologii. Jako Słowianie, powinniśmy sobie to wyjaśnić – Norny to to samo co nasze Rodzanice. Dalej nic? Wstyd, co z nami uczyniła cywilizacja grecko-rzymska. Bo greckie Mojry, czy rzymskie Parki kojarzymy chyba bez problemu, a to właściwie to samo. We wszystkich europejskich kulturach mamy taką figurę trzech kobiecych bóstw, które przędą nić naszego życia. Pojawiają się przy narodzinach, odmierzają nam odpowiednią długość nici, a gdy przyjdzie na nas czas, za pomocą nożyc kończą naszą ziemską egzystencję. Norny w szpitalu to wybór o tyle oczywisty, co jednak niezwykle silny w asocjacje. W kafeterii spotykają się lżej chorzy pacjenci, rodziny, goście. Wiele osób bliskich, w nerwach czeka na wynik operacji. Strażniczki Losu patrzą na nich niewidzącym wzrokiem.
W swoich hieratycznych pozach, siedząc na tronach, przypominają chińskie księżniczki z XIX-wiecznych portretów. Ich nieruchomość i spokój kontrastuje z pędem lotu łabędzi, które podkreślają, że jesteśmy gdzieś w zawieszeniu pomiędzy niebem, a ziemią. Trzy Norny mają identyczne twarze, ale kompletnie inne atrybuty i pełne symboli ozdobne szaty. Znajdziemy tu wiele odwołań do historii, ale i do medycyny, a także gry z podwójnymi znaczeniami. Jak trzymane na kolanach ptasie jajo – symbol rodzącego się życia, ale i farerskiej tradycji wspinania się po nadmorskich klifach i wybierania ptakom jaj – czyli w efekcie zabierania życia. Albo łódź zawieszona nad głową jednej z Norn – niczym w farerskich kościołach, gdzie ocaleli z katastrofy marynarze wieszali modele swych rozbitych statków. To nie jest prosta symbolika „ku pokrzepieniu serc”, ale sztuka jest silna wtedy, gdy przemawia do nas wieloma językami. A dobra sztuka pozwala oderwać się od bieżących zmartwień i dotknąć wieczności. W takim miejscu jak szpital, powinny zawsze być najlepsze dzieła sztuki. Czemu lepiej to rozumie maleńki 56-tysięczny lud na środku oceanu, niż znakomita większość z 7 miliardów ludzi? Nie wiem. Ale wiem, że Wyspy Owcze fascynują mnie i przyciągają coraz mocniej…