Gruve 3 – drugie życie kopalni na Svalbardzie
Czas stanął tu w 1996 roku. Gdy przyszła informacja o zakończeniu wydobycia węgla, górnicy po prostu odłożyli narzędzia i wyszli. Nigdy już tu nie wrócili. Za to kopalnia Gruve 3 zaczęła nowe życie – jako jedna z najciekawszych atrakcji turystycznych na Svalbardzie.
Gruve 3 to po norwesku po prostu „Kopalnia nr 3”. Odkąd amerykański biznesmen John Munro Longyear zainwestował w 1906 w pierwszą kopalnię w Longyearbyen, osadzie nazwanej od jego nazwiska, powstało ich siedem. Dziś już żadna z nich nie działa. Ostatnią – Gruve 7 zamknięto 30 czerwca 2025. Teraz na całym archipelagu pozostała już tylko jedna czynna kopalnia – w rosyjskim Barentsburgu. Ale i jej dni są policzone, bo prawa ekonomii pozostają nieubłagane. Choć węgiel ma tu najwyższą możliwą jakość – używały go m.in. zakłady Mercedesa do produkcji blach w swoich limuzynach – to jego pokłady są bardzo cienkie. Górnicy pracujący na Svalbardzie sarkastycznie żartowali, że płaci im się za leżenie. Bo tylko w takiej pozycji, w pyle i huku węglowych kombajnów, można było fedrować „czarne złoto” z pokładu o grubości od 60 do 90 cm.
Ciepło-zimno
W moich szkolnych czasach wycieczki do kopalni węgla kamiennego w Tarnowskich Górach, czy do kopalni soli w Wieliczce, były obowiązkowym punktem programu edukacji. Myślałem, że o podziemnym świecie wiem dużo, jednak Gruve 3 w Longyearbyen to kompletnie inna bajka. Zamiast szybów i wind – poziome chodniki i rozległy labirynt, w którym można się poruszać wyłącznie czołgając w ciasnej przestrzeni wydartej zamarzniętej górze. No i temperatura – wewnątrz jest znacznie zimniej, niż na powierzchni.
Na zewnątrz jest arktyczne lato i temperatura dochodzi do plus dziesięciu stopni. Wystarczy kilkadziesiąt kroków chodnikiem, przy którym leżą porzucone prawie trzydzieści lat temu narzędzia górnicze, lampy i kilofy, by wejść w obszar wiecznej zmarzliny. Temperatura stabilizuje się na minus czterech stopniach Celsjusza. W blasku przymocowanej do kasku latarki, metalowe stemple lśnią od lodu.



Z karabinem w dłoni
Wycieczki do Gruve 3 są organizowane przez norweską spółkę Store Norske, zarządzającą do niedawna kopalniami w Longyearbyen. Busikiem ruszamy w stronę granic miasta. Po drodze mijamy stację przeładunkową Taubanesentralen, która jest chyba najbardziej charakterystycznym budynkiem stolicy Svalbardu. Tak jak większość porozrzucanych na wzgórzach dawnych zabudowań górniczych, to drewniany budynek na wysokich palach. Wygląda, jakby zbudowano go na potrzeby postapokaliptycznego planu filmowego, ale tak się po prostu na Spitsbergenie buduje – z powodu wiecznej zmarzliny nie da się wkopać zwykłych fundamentów. Stare, czasem nawet ponadstuletnie budynki dawnych kopalni „straszą” na osypujących się wzgórzach nad Longyearbyen, ale nikt ich nie zamierza dotykać. Są pod ochroną, dzięki działającej na archipelagu ustawie, która wszystko, co postawiono przed 1946 rokiem, każe traktować jako zabytki.

Z tego punktu widzenia Gruve 3 zabytkiem nie jest, bo działała zaledwie od początku lat siedemdziesiątych, ale jej wartość jest nieoceniona. To prawdziwa kapsuła czasu. Za chwilę wejdziemy do budynku, a nasz przewodnik odłoży do sejfu karabin. Dopóki jesteśmy na zewnątrz, zgodnie z obowiązującym prawem, musimy być chronieni przez uzbrojonego strażnika przed ewentualnym atakiem niedźwiedzi polarnych. Nie tak dawno, bo zaledwie kilkanaście lat temu, nieopodal, na stokach góry Platåfjellet, zginęła dziewczyna, która na trekking zapomniała wziąć broni.
Zielone i białe
Zamykamy za sobą drzwi i przenosimy się w czasie o trzydzieści lat. Na ścianach wiszą kalendarze i tablice przypominające o noszeniu kasków. Przeznaczone były dla nowicjuszy (dla nich były zielone kaski). Starsi stażem, którzy wiedzieli już wszystko, mieli białe kaski. Trzeba było wprowadzić taką segregację, bo arktyczne kopalnie było miejscem, w którym były spore rotacje. Chętni do pracy przyjeżdżali z całej Skandynawii (z powodu bezpieczeństwa zatrudniano tylko tych, którzy mówili blisko spokrewnionymi językami nordyckimi). Pracowali kilka lat i wracali na kontynent. Robota, choć dobrze płatna, była tak trudna i ciężka, że mało kto miał ochotę osiedlać się tu na stałe.



Widzę ciemność
Przebieramy się w kombinezony górnicze, zakładamy kaski (oczywiście zielone) i wchodzimy w wykuty w skale chodnik. Pod nogami mamy tory górniczej kolejki, wożącej pracowników i urobek. Po kilku minutach trafiamy do wykutego w skale warsztatu. Stoją tokarki, stalowe szczypce i młoty. Pachnie starym smarem. Wszystko lśni w mdłym blasku jarzeniówek. Dalej już nie będzie elektryczności. Włączamy czołówki i wędrujemy w milczeniu. Robi się naprawdę zimno, a pod nogami chrzęści węglowy rumosz.

Na boki rozchodzą się wąskie, niskie wyrobiska, w których górnicy musieli pracować leżąc na plecach. Próbujemy sobie wyobrazić, jak wyglądała taka praca. To nie jest miejsce dla kogoś z klaustrofobią. Zagłębiam się na czworakach w głąb jednego z szybów. Po kilkudziesięciu metrach jestem całkowicie sam. Wyłączam latarkę i otacza mnie tak gęsta ciemność, że gdyby nie świadomość, że w każdej chwili mogę znów zapalić światło, wpadłbym w panikę.



Michał Anioł i Taj Mahal
Wracam do grupy i wędrujemy labiryntem korytarzy do zamkniętych, stalowych grodzi. Za nimi jest część kopalni, którą zamieniono na sejf skarbów całej ludzkości. W idealnych warunkach przechowuje się tam mikrofilmy z zeskanowanymi najcenniejszymi zabytkami kultury i sztuki. Fotografie rzeźb Michała Anioła, rękopisy Mozarta, czy plany architektoniczne Taj Mahal. Mogą bez szwanku przetrwać tysiąc lat, a do ich odcyfrowania wystarczy powiększalnik i trochę światła. W kolejnym korytarzu znów zamknięte drzwi – tu trzymane są nasiona uprawianych w Skandynawii zbóż, warzyw i owoców. Co dziesięć lat część nasion wysiewa się, żeby zobaczyć, czy przechowywanie w kopalni na Spitsbergenie nie osłabiło ich zdolności do kiełkowania. Ponoć najlepiej te warunki znosi jęczmień. Cóż, jeśli wydarzyłaby się kiedyś globalna katastrofa, to przynajmniej możemy się pocieszyć, że piwa i whisky następcom ludzkości nie zabraknie. Powodzenie tego nordyckiego eksperymentu zainspirowało rząd Norwegii do stworzenia w najbardziej oddalonej części zamkniętej kopalni Gruve 3 Globalnego Banku Nasion. Ale tam akurat zajrzeć nie możemy.

Ostatnia hałda
Wracamy na powierzchnię. Nasz przewodnik wyciąga karabin z sejfu i otwiera drzwi. Owiewa nas ciepły wiatr. Pod nami widzimy lotnisko, a dalej port w Longyearbyen. Na nabrzeżu pozostała ostatnia hałda węgla. Zapewne w najbliższych tygodniach zniknie, bo statki transportowe już płyną po „czarne złoto Svalbardu”. Choć obok portu widzimy kominy miejskiej elektrowni, to od lat nie spalano w niej lokalnego węgla – był zbyt cenny. Zamiast tego, elektrownię napędzają wielkie silniki dieslowskie.

Znak czasu. Era węgla kończy się w całej Europie. Już tylko Czechy, Polska, Ukraina i Rosja wydobywają węgiel kamienny. Po kopalnie na Svalbardzie wkrótce upomni się natura. Ocieplenie klimatu w Arktyce postępuje kilka razy szybciej niż gdzie indziej. Wieczna zmarzlina latem zamienia się w błoto. Stare chodniki zamkniętych kopalni zalewa woda. Nasz przewodnik, na pytanie o przyszłość, ciężko wzdycha i ucina krótko: warto zobaczyć Gruve 3, póki jest.